W czasach mojej szkoły podstawowej i średniej zebrania z rodzicami odbywały się dość regularnie, nawet raz w miesiącu. Nie ukrywam, że chodziła zawsze matka, ojciec był chyba tylko raz. Wrócił zdenerwowany i oznajmił, że więcej już nie pójdzie. Nie, nie dlatego, że coś narozrabiałem, zaliczałem się raczej do spokojniejszych uczniów. Ojciec po prostu nikogo nie znał, czuł się niepewnie w obcym towarzystwie i nie rozumiał, o czym rozmawiają pozostali rodzice i wychowawczyni. Co innego matka – ona znała większość moich kolegów i koleżanek wraz z ich rodzicami. Czasem nawet zapytała, co słuchać u pani Iksińskiej czy pana Igreka. Wspólnotę tworzyli więc nie tylko uczniowie, ale także ich rodzice, a przynajmniej ci cokolwiek zaangażowani. Nawet kilka dekad po ukończeniu przeze mnie szkoły matka spotykała na osiedlu znajome osoby i zatrzymywała się na chwilę rozmowy, by zaktualizować wiedzę na temat rozwoju różnych córek i synów.
Współczesna edukacja korzysta z dzienników elektronicznych. Przepływ informacji ze szkoły do domu jest niemal natychmiastowy. Łatwiej też pozostawać w kontakcie z pojedynczymi rodzinami. To zalety tego systemu. Zanikła jednak wspólnota wychowawcza tworzona razem przez szkołę i rodzinę. Czy jednak rodzice powinni do końca zwolnić się ze współpracy ze szkołą? Wraca podstawowe pytanie: Jaki jest zakres obowiązków szkoły?”. Ile czasu poświęcić na naukę, ile na wychowanie? I czy jest możliwe wychowanie bez tworzenia wspólnoty szerszej niż tylko dzieciaki z danej klasy? Co jeszcze mogą zrobić rodzice? I dlaczego powinni współpracować ze szkołą? Na niektóre z tych pytań postaramy się odpowiedzieć słowami naszych Autorów.
Rozpoczynamy więc rok szkolny. Życzymy wytrwałości zarówno uczniom, jak też rodzicom i nauczycielom. Dobra droga zawsze wiedzie pod górę, ale nie rezygnujmy z wysiłku. Niech dzieci otrzymają solidne przygotowanie do dorosłego życia.
ks. Janusz Stańczuk – redaktor naczelny