Często zastanawiałem się, czy angielskie powiedzenie: „Mój dom, moja twierdza” pasuje do życia chrześcijańskiego. Rozumiem wszelkie motywy psychologiczne czy socjologiczne, które nakazuję nam stworzyć zamkniętą przestrzeń dla życia rodziny. Ale czy tak naprawdę zamknięcie powinno być siłą rodziny? A może raczej jedność i miłość, których nie można osiągnąć bez wspólnej modlitwy? Modlitwa przenika nas głębiej niż jakiekolwiek pogadanki i koncepcje wychowawcze. Na modlitwie odkrywamy przed domownikami swoje serce, myśli, pragnienia. W czasie modlitwy stać nas na skruchę, pojednanie, wdzięczność. Dlatego poświęcamy obecny numer modlitwie rodzinnej. Chcemy zaproponować kilka refleksji pomocnych przy poszukiwaniu i pogłębianiu wspólnej modlitwy.
Przyznam od razu, że w moim domu rodzinnym nie było takiej modlitwy. Być może, wpłynęły na to doświadczenia moich rodziców wyniesione z ich dzieciństwa. Po wstępnym okresie nauki razem z mamą przy łóżku musieliśmy radzić sobie indywidualnie. Wymagało to kreatywności, pozwalało na uchwycenie własnego rytmu i sposobu rozmowy z Bogiem. Niestety, brakowało wspólnoty serc, brakowało doświadczenia i świadectwa starszych przewodników w wierze. Dlatego jestem przekonany, że brak takiej modlitwy jest głębokim deficytem dzieciństwa, i zachęcam wszystkich do jej praktykowania. Można korzystać z gotowych modlitw, z psalmów i innych tekstów biblijnych. Można – a nawet trzeba – zbierać własne słowa, w których objawiamy tęsknotę duszy za Bogiem.
Czerwiec to Boże Ciało (świetna okazja do wspólnej, nietypowej modlitwy procesyjnej), to Dzień Dziecka i Dzień Ojca (ileż modlitwy można im ofiarować!), to także koniec roku szkolnego (dziesiątki ludzi i spraw, za które warto podziękować na modlitwie). Modlitwa rodzinna to coś więcej niż suma modlitw poszczególnych członków rodziny. To wielkie błogosławieństwo i zysk zarówno w wymiarze ludzkim, jak i mistycznym. Naprawdę zachęcam…
ks. Janusz Stańczuk – redaktor naczelny