Wigilia mojego dzieciństwa to wspomnienie babci Rozalii, która podczas wieczerzy rozpoczynała śpiew starej pastorałki: „Stała nam się nowina miła: Panna Maryja Syna powiła…”. Mama i wujkowie podejmowali śpiew, próbując sobie przypominać kolejne zwrotki, które już nie były takie „miłe”. Opowiadały bowiem o tym, jak król Herod, gdy tylko dowiedział się o narodzinach Jezusa, wysłał pościg za Maryją, aby zabić Nowonarodzone Dziecię.
Przyznam szczerze, że nie cierpię, kiedy ktoś życzy mi „magicznych świąt w ciepłej i miłej rodzinnej atmosferze”. Nic z tego nie rozumiem. Dla mnie charakter tych świąt wyrażają słowa: „Bóg się rodzi, moc truchleje!”. Zbawiciel przyszedł bowiem na ziemię, która powinna eksplodować radością, tymczasem dla „Słowa, które stało się ciałem”, nie było miejsca w gospodzie.
Być może z tego powodu Dobra Nowina staje się dla wielu rzeczą wręcz niewygodną – dotyczy to nie tylko Jemu współczesnych, lecz także ludzi, którzy również dzisiaj żyją tak, jakby Boga nie było. Narodzenie Jezusa jest zapowiedzią zbawienia dla tych, którzy w Niego uwierzą, a Boże prawo – prawo miłości – stanie się zasadą ich życia.
Proszę Was, Kochani, nie spłycajmy Tajemnicy Wcielenia, którą co roku przeżywamy podczas świąt Bożego Narodzenia. Niech w naszych życzeniach składanych przy łamaniu się opłatkiem czy wysyłanych na kartkach pocztowych lub SMS-em, będzie obecna Dobra Nowina o narodzeniu Jezusa. Życzmy sobie miłości, Bożego błogosławieństwa, opieki Matki Bożej, wiary, która „góry przenosi”, nadziei, że Jezus dotyka naszych życiowych problemów, widzi nasze choroby i nie opuszcza nas, gdy Go potrzebujemy.
Nie zapomnijmy o tym wszystkim również wtedy, kiedy podczas rodzinnych spotkań nie będzie „miło”, bo zabrakło kogoś przy wigilijnym stole, siostrzeniec zachorował, a małżeństwo córki się rozpadło. Jezus narodził się, bo chciał być obecny w moim życiu. Tylko, czy znajdzie w nim miejsce dla siebie…?